Cóż, po roku od premiery udało mi się wreszcie położyć ręce na najnowszej grze spod znaku LEGO… i bardzo mnie ona zaskoczyła. I chyba nie w dobrym tego słowa znaczeniu.
Miałem okazję pojeździć przez godzinę czy półtorej w LEGO 2K Drive, grze komputerowej, która przyniosła powiew świeżości. I… mam parę przemyśleń. To zdecydowanie produkcja zupełnie inna niż te wszystkie tytuł TT Games, i nie jestem pewien, czy nadaje groń LEGO dobry kierunek… Ale po kolei.
Przede wszystkim parę ostrzeżeń
Zacznijmy od tego, że z pewnością nie miałem okazji zobaczyć większości gry. Jak już wspomniałem, grałem w ten tytuł zalewie półtorej godziny, i z pewnością nie jest to czas, aby zrobić pełnoprawną recenzję – chociaż, jako że nie mam kategorii Pi2erwsze wrażenia (i nie będę jej raczej miał, bo zwykle tego typu wpisów nie wrzucam) ten artykuł zakwalifikowany jest jako recenzja. Nie miałem również okazji zrobić żadnych zrzutów ekranu, bo produkcję odkryłem u rodziny na PlayStation 5, tak więc wszystkie zdjęcia będą pochodzić z artykułów prasowych.
Nie jestem też najlepszym graczem – cóż, chyba bliżej mi do najgorszego (a pada PS5 to nie trzymałem chyba od roku), ogólnie nie mam wielkiego doświadczenia z wszelkiego rodzaju grami komputerowymi – chociaż, jeśli już, to przepadam za różnymi symulatorami jazdy czy grami wyścigowymi. I choć 2K Drive realistycznym symulatorem nie jest, to tytułem wyścigowym z pewnością. No i w jego nazwie jest też LEGO. Tak więc tym sposobem ten artykuł tutaj się znalazł się na GoldenBricks.
Ale do rzeczy, do sedna, do konkretów.
Wizualnie jest fantastycznie
Zacznijmy od tego, co naprawdę mi się spodobało. – czyli wszystkie kwestie wizualne. Grę zbudowano w Unreal Engine 5, czyli silniku graficznym uważanym powszechnie za jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy. I naprawdę wyglądało to świetnie. Wszystkie refleksje, detale, wszystko było barwne, szczegółowe. Na całość po prostu przyjemnie się patrzyło.
Nie miałem dużo różnych światów do eksploracji, zaczynałem od początku, a więc okazję zobaczyć miałem jedynie dwie lokacje, ale rzeczywiście różniły się od siebie i były naprawdę fajnie zbudowane. Dosłownie. No, w pewnej części. Sam teren nie składa się z klocków, drogi, trawy, góry i niektóre budynki są po prostu ciałami, że tak powiem, stałymi, realistycznymi, ale cała reszta stworzona została z elementów LEGO. I dużą część takich budowli można po prostu rozwalić, wjeżdżając w nią. I tym sposobem płynnie przechodzimy do animacji.
Z kwestii wizualnych robią one chyba największe wrażenie i są po prostu bardzo klockowe. Widok rozpadających się na części drzew, te sztywne ruchy minifigurek czy, przede wszystkim, moment, kiedy samochód się zmienia w łódź czy quad, jest to mega satysfakcjonujące, a efekty dźwiękowe tylko pomagają. Powtórzę się, jest to po prostu przyjemnie do oglądania.
Mario Kart połączony z Forzą Horizon
W ten sposób opisywałem wszystkim tą grę, i po przejechaniu się w niej chylę się bardziej w stronę komiksowych wyścigów Mario Karta niż poważnej symulacji z eksplorowalnym świafen Forzy Horizon. Jeśli nie jest to jasne, pora, aby pomówić o samej mechanice jazdy.
Odczucia z prowadzenia w LEGO 2K Drive są iście szalone że względu na dynamikę jazdy. Naprawdę, jest to super szybkie, pojazdy rozpędzają się naprawdę prędko, a hamują wolniej – co może być trochę irytujące. Tym bardziej, że podstawowa opcja skrętu jest dosyć szeroka, więc strasznie trudno jest lawirować w mieście.
W ogóle sami sterowanie jest trochę pomieszane. W jednym przycisku mamy gaz, w drugim hamulec, jedna gałka obsługuje skręcanie (które, jak mówiłem, średnio działa), druga kamerę, touchpadem włączało się mapę, a cztery boczne guziki odpowiadały za sterowanie akcjami, włączenie turbodoładowania i krótkie skręcanie. Tak, w 2K Drive są dwa przyciski do skrętu, a do tego dochodzi jeszcze funkcja driftowania, więc praktycznie skracamy trzema różnymi kombinacjami.
Przez to całe pomieszanie mi po prostu trudno się samochodem sterowało na wyzwaniach z niszczeniem różnych obiektów, ale także podczas podróżowania po świecie. Można było to wymyślić lepiej.
Trzeba jednak przyznać, że same wyścigi były świetną zabawą. Czystym chaosem, ale wciąż świetną zabawą.
Działają one podobnie jak w Mario Karcie mamy tor, mamy paru zawodników, i mamy wiszące w powietrzu znaczniki, które, po wjechaniu w nie, dają jakiś losowy bonus, który można potem odpalić w trakcie jazdy. Mogą wystrzelić rakietę w stronę przeciwnika, ustawić pułapkę na drodze czy ekstremalnie przyspieszyć nasz pojazd.
To, co dzieje się na ekranie w trakcie wyścigu trudno opisać, w tle coś gada, wokół latają samochody, trudno się zorientować w ogóle gdzie się jedzie, ale sam świetnie się bawiłem podczas jazdy.
Warto też wspomnieć o nietypowym systemie trzech pojazdów – do dyspozycji mamy jeden uliczny, jeden terenowy i jeden wodny, i wraz z przekraczaniem barier różnych środowisk maszyny płynnie się zmieniają w wirze klocków. I, muszę przyznać, naprawdę można było odczuć zmianę w prowadzeniu między łodzią, quadem i wyścigówką.
Zrób to! Zrób tamto!
Mam jednak wrażenie, że gra trochę zbyt szybko chciała przejść do konkretów. Po dosłownie minutowym intro (które, swoją drogą, było w większości materiałem z trailera) zostałem zbombardowany samouczkami, ciągle coś gadało do mnie, co mam robić. I jasne, możemy to zignorować i po prostu eksplorować sobie świat, ale te wszystkie okienka nie dają spokoju, a do tego gdy mamy już jakiś ważny temat, jak, no, powiedzmy, driftowanie, to po prostu gra daje nam jeden tor i mówi ,,Okej, tak się driftuje, do roboty”. Jakoś po prostu brakuje tu treningu, jakiegoś przygotowania.
Muszę też przyznać, że interfejsy nie są w najmniejszym stopniu zaletą 2K Drive. Są dosyć komiksowe i mogą w sumie mogą się komuś podobać (cóż, na pewno nie mi), i trochę rozumiem, w którą stronę szli twórcy – nie zmienia to jednak faktu, że są trochę denerwujące podczas jazdy i nieczytelne, oraz, przede wszystkim, nieintuicyjne. Da się po nich poruszać, w większości przypadków nie jest to problem, ale wydaje mi się, że trochę sprawę przekombinowali.
Przykład? Proszę bardzo. W pewnym momencie podjechałem sobie do garażu, aby zobaczyć, jak działa głośny system personalizacji. I odpalił się jakiś samouczek, który kazał mi przemalować samochód, a potem zaciął się tak, że nie tylko nie mogłem go opuścić, ale także w ogóle nie miałem pojęcia, jak wyjść z garażu. Testowałem każdy przycisk – nic, nie było żadnej ikonki wyjścia na ekranie, i po dziesięciu minutach jakoś udało mi się wydostać na zewnątrz. Może to kwestia tego, że nie jestem świetnym graczem ani doświadczonym użytkownikiem pada PS5, ale… coś takiego nie powinno się wydarzyć. A poza tym w końcu tego głośnego systemu personalizacji nie zaznałem.
Niewiele mogę też powiedzieć o samych pojazdach – w trakcie mojej rozgrywki odblokowałem ich zaledwie parę, ale z tego, co widziałem, były one naprawdę różnorodne i trochę odjechane czasem w kosmos. Niektóre z nich pochodziły bezpośrednio z zestawów LEGO – McLarren Solus GT czy łazik z Creatora – ale były również autorskie konstrukcje. Wszystko było piękne skategoryzowane w trudno dostępnym menu w garażu, a, jeśli ktoś umiał, to mógł sobie wszystko pozmieniać, przestawiając klocki, przemalowując karoserię, zmieniając efekty dźwiękowe… z tego, co pamiętam, zakładek było wręcz zbyt wiele.
Przyda się później.
Najgorsze jest chyba jednak to, jaką ilością informacji i mechanik bombarduje nas gra. Są tu jakieś poziomy, banknoty, zbieranie flag, otrzymujemy ciągle jakieś dziwne waluty, dopalacze, o których wciąż nic mi nie wiadomo, po prostu ciągle coś się dostaje – i samouczek pokusił się o wytłumaczenie jedynie mechaniki zdobywania flag po wyścigach, które akurat nie są złym pomysłem. To wszystko jest strasznie pomieszane, non stop dochodzą nowe pozycje – raz jakiś gość zaczął gadać o przepustce sezonowej, i po prostu zniknął – nie powiedział, gdzie ją znaleźć, rzucił tylko parę słów o tym, jak to działa i wyparował.
Poza tym sama fabuła jest… dosyć nędzna. Logiczna, ale trochę banalna. Po prostu celem naszego kierowcy jest wygranie wielkiego turnieju wyścigowego. Chociaż w jednej misji próbowali wprowadzić coś więcej, tyle że trudno skupić się na dialogach, kiedy jeździ się w ciemnościach i rozwala roboty.
Ciekawie za to zrobiono robotę z różnymi postaciami. Jest nasz kierowca, jego mentor, jakiś bliżej niezidentyfikowany robot z denerwującym głosem dający ciągle wskazówki, a także główny złoczyńca (który pojawił się na chwilę w intrze i słuch po nim zaginął), ale pojawiają się też inni – i to ich mamy pokonywać w każdym z wyścigów. Są to postacie naprawdę różnorodne, z wprowadzeniem do nich przed każdą trasą. Czasem dają nam też misje poboczne. Zakładam, że tych osób jest całkiem sporo na każdej mapie.
Pozostaje jeszcze jedna kwestia – kwestia mikrotransakcji, bo, niestety, to moja główna obawa z tą grą. Podczas tej godziny i pół temat miktopłatności raczej mnie nie dotknął, ale widać było, że duża część gry opiera się na pieniądzach. Wspomniana przepustka sezonowa ma zapewne płatną wersję, gdzie dostaje się więcej za różne wyzwania, ale to dopiero początek.
Zerknijmy sobie na Steam. Do tej gry dostępne jest już piętnaście różnych dodatków. Płatnych oczywiście.
Pięć z nich to same monety do gry, w cenach od dwudziestu do dwustu trzydziestu złotych. To właśnie na nich działa garaż – no bo przecież te wszystkie funkcje nie będą za darmo. Z tego co rozumiem, z czasem odblokowujemy kolejne pojazdy, części i dodatki, ale z pewnością dwa razy tyle będzie po prostu do kupienia za te monety. To jednak dopiero początek. Po raz drugi.
Za dwadzieścia złotych można zdobyć zestaw kierowcy początkującego, z nowym pojazdem i monetami, a za sto osiemdziesiąt inny samochód, tyle samo waluty i przepustkę Premium Drive Pass, która gwarantuje lepszy dostęp do czterech pierwszych wydarzeń sezonowych.
Tak, ta gra wyszła zalewie rok temu, i już miała cztery sezony – z własnymi przepustkami, i oczywiście czteroma osobnymi wersjami premium kosztującymi po pięćdziesiąt złotych. Czyli, grając, odblokowuje się kolejne nagrody – ale te rzeczywiście coś warte zostawili dla osób płacących.
Oraz do tego są jeszcze cztery zestawy monet po pięćdziesiąt złotych, wraz ze specjalnymi pojazdami.
Plus taki, że aktualizują tą grę, ale minus taki, że najlepsze rzeczy zostawiają dla osób płacących. No i jasne, to nie jest nic nowego – setki gier wykorzystują tą technikę, ale są to przede wszystkim bezpłatne gry mobilne, a tu mówimy o wielkiej produkcji od wielkiego dewelopera pod wielką licencją i z wielką ceną stu trzydziestu złotych – tak, może i gra trochę staniała, ale żeby odblokować całą zawartość trzeba by zapłacić cztery razy więcej.
To jak to jest z tym LEGO 2K Drive?
Wielki potencjał, zmarnowany. W grze naprawdę fajnie się jeździ, jest chaotyczna, ale to dobra zabawa, która wygląda wspaniale na wysokich ustawieniach. Ale to tylko podstawy. Główną funkcję 2K Drive, jazdę, zasłaniają zawiłe interfejsy, średni samouczek czy fabuła i mnóstwo mikropłatności, które miały być ukryte pod garażem zapewniającym nieskończoną personalizację. Pytaniem jest, ile można wyciągnąć z podstawowej wersji? W jakim momencie trzeba będzie zapłacić?
To było jednie półtorej godziny, większości gry nie widziałem, większości funkcji nie zdążyłem zobaczyć – chociażby trybu wielu graczy czy budowania własnego pojazdu, ale jak na razie to wystarczyło.
Nie spodziewajcie się pełnej recenzji LEGO 2K Drive.