Przyznam się, trochę z tą recenzją zwlekałem. Nowy zestaw z LEGO Friends mam już zbudowany od ponad miesiąca, i… co tu mówić, jest wspaniały. Ale to nie znaczy, że jest idealny.
Domy rodzinne Olly’ego i Pailsey
Numer katalogowy: 42620
Cena katalogowa: 449,99zł
Tematyka: Friends
Data premiery: Styczeń 2024
Liczba elementów: 1126
Grupa wiekowa: 7+
Podseria: Domy bohaterów
Od pierwszego przecieku wiedziałem, że ten zestaw będzie moim obiektem zainteresowania. Gdy jednak już ujrzał światło dzienne, wkroczył na stronę LEGO, uznałem, że jest trochę, tylko trochę za drogi. A więc, zamiast w styczniu, dorwałem go dopiero w marcu. A teraz w ogóle jest kwiecień. Ale może i dobrze, bo mówimy tu o konstrukcji, w która kompletnie mnie zaskoczyła.
Pierwsze wrażenie ma znaczenie
Gdy otworzyłem pudełko, moim pierwszym wrażeniem było: ,,Coś dużo tu klocków…”. I przez cały proces budowania był to motyw przewodni.
Naprawdę nie spodziewałem się, że rzeczywiście będzie to zestaw flagowy, bo na zdjęciach kompletnie na takiego nie wyglądał, a budowa okazała się naprawdę długa. Poza tym średnio na raz na dziesięć minut gubiliśmy gdzieś jakiś klocek, żeby potem przekonać się, że leżał pod instrukcją.
Jak już jesteśmy przy instrukcji, to trzeba wspomnieć, że ma parę naprawdę nietypowych rozwiązań, które trochę dodają jej charakteru – na przykład mapa zamieszkania postaci.
Jak to w Friends, dostaliśmy tutaj zdecydowanie zbyt dużo naklejek – dokładnie trzydzieści pięć, co jest naprawdę kosmiczną liczbą – podzielono je na dwa arkusze, podpisane do każdego domu.
Ale konkrety – co powstało z tych dziesięciu worków klocków?
Lokum numer dwadzieścia jeden
Zacznijmy od niebieskiego budynku pod numerem dwadzieścia jeden, tak jak sugeruje numeracja woreczków, mieszkania rodziny Olly’ego. I, muszę przyznać, zbudowany ten dom podoba mi się znacznie bardziej niż na zdjęciach.
Przede wszystkim kolorystyka to coś pomiędzy nowym a starym Friends – jest to mieszanina niebieskiego i różowego, co może się nie podobać, i po prostu przywodzi na myśl zestawy z 2019, kolorowe i nierealistyczne.
Jednocześnie zrobili tutaj coś, nie wiem, czy jest to trochę bardziej neutralna barwa ścian czy kontrastujące granatowe dachy, nie mam pojęcia, co to, ale wygląda to jakoś bardziej akceptowalnie. Wciąż, jeśli postawi się tą lokację w mieście będzie się wyróżniać i wyglądać trochę jak domek dla lalek.
Muszę jednak przyznać, że nie spodziewałem się, że ten model aż tak mi się spodoba. Wygląda po prostu bardzo oryginalnie, z tymi ścianami i dachami pod kątem, i po prostu wszystko tu pasuje, nie ma brzydkich szpar czy pustych przestrzeni. Naprawdę postarali się tu z detalami, tym całym bluszczem, krasnalem ogrodowym czy kwiatami, i po prostu ta budowla ma sens i wygląda naprawdę świetnie.
Wnętrze również trzyma tu poziom – chociaż fakt, że parter powstał na różowej płytce i wcale tego nie ukrywali trochę mnie denerwuje.
Cały środek został jednak naprawdę dobrze zagospodarowany, i ma po prostu taki przyjazny, trochę sielankowy klimat – oraz kojarzy mi się trochę z domkami dla lalek, ale to już kwestia stylu Friends.
W każdym razie, na dole znajdziemy salon, który na całkiem małej przestrzeni zmieścił kanapę, stolik i donicę z jakąś egzotyczną rośliną. Może brzmieć to jak trochę puste wnętrze – i rzeczywiście, trochę tak jest, ale, wciąż, nie mamy tu do czynienia z przestrzenią jakiegoś modulara, a zaledwie płytką 16×8, a detale, które tu dodano – głównie naklejkami, niestety – takie jak obraz czy te poduszki po prostu dodają temu miejscu trochę charakteru.
obraz czy te poduszki po prostu dodają temu miejscu trochę charakteru. Jest to też miejsce dobrze oświetlone, z dużymi oknami na froncie i innym, pochyłym, z boku, a na jednej ze ścian zamocowano naprawdę ładnie zrobione półki z serwisem do herbaty. Chociaż brakuje mi tu trochę jakiejś szafki.
To jednak nie wszystko – na parterze znajdziemy też jeszcze jedno, małe pomieszczenie, zamontowane na zawiasach, dzięki którym łatwiej jest się dostać do salonu (a ja zapewne spędzę przez nie godzinę, zastanawiając się, jak by to ustawić w mieście). Tym pokojem jest toaleta, za co na starcie należy się ogromny plus, bo większość budynków z LEGO – nawet tych kosztujących po tysiąc złotych – nie oferuje takiego miejsca. Wyposażenie jest jednak dosyć skromne – logiczne, ładne, ale skromne. Chociaż dużo miejsca do pracy to projektanci nie mieli.
Pora się jednak wspiąć po niewidzialnych schodach na piętro, do sypialni Olly’ego – niestety, jego łóżko zostało podpisane, więc trochę ogranicza to swobodę umieszczenia tu nowych lokatorów, chociażby jego rodziców – a tak to chyba śpią oni razem na kanapie. W każdym razie, dostęp tutaj jest łatwy przez podniesienie dachu – można też tak zrobić z tym drugim, mniejszym, i dostać się do niewielkiego schowka, gdzie umieszczono różne papiery, będące kluczową częścią storytellingu tego zestawu.
Samo wyposażenie sypialni jest raczej proste – mamy tu łóżko, biurko z aparatem (jak widać Olly jest jakimś vlogerem), prosty dywanik i legowisko dla kota, które zajmuje jedną trzecią pomieszczenia. Różnych ozdób jest też tu trochę mniej, i nie jestem pewien, czy podoba mi się tu układ tych małych okien – z zewnątrz prezentuje się to świetnie, ale od środka wygląda to trochę dziwnie. I z niewiadomych powodów boczne okno jest niebieskie, nie różowe, co wydaje się trochę niespójne – nie wiem, może skończył im się budżet, nie wiem, ale boki tego domu zdecydowanie nie są tak zadbane jak front, a ta skośna ściana z tyłu też zdaje się trochę nie na miejscu. Brakuje tu jakiegoś krzesła, i przede wszystkim szafek, komody, czegokolwiek.
A co obok?
Od początku jednak wiedziałem, że to dom Pailsey będzie tu moim faworytem. Teraz jednak… nie jestem do końca pewien, czy rzeczywiście tak jest.
No bo tak, ten model wydaje się być znacznie większy od swojego sąsiada, ale tak naprawdę oba domy są podobnego rozmiaru – numer dwadzieścia jeden jest po prostu znacznie głębszy i wyższy od dwudziestki dwójki, a przy tym optycznie to lokum powiększa domek na drzewie, który… cóż…
Nie jest to drzewo złe, to muszę zaznaczyć od razu. City potrafiło stworzyć dużo gorzej wyglądające potwory, ale… nie jest dobrze.
Krytyka w końcu musiała być.
Przede wszystkim pień jest zdecydowanie zbyt duży jak na rozmiar tej konstrukcji – to ogromny, trochę nudny z zewnątrz odlew, któremu próbowali dodać trochę detali… ale skończyło się to naprawdę nie najlepiej. Jest on też pusty od środka, co jest akurat cechą elementu – ale fakt, że tego nie ukryli nie do końca do mnie przemawia.
Platforma na górze nie wygląda za to źle – może jest trochę niedopracowana, ale jest tam trochę miejsca, skrzynia na kolejne papiery i naprawdę fajny detal w postaci numeru dwadzieścia dwa. Poza tym, muszę to przyznać, liście wyglądają tu obłędnie, chociaż ciekawe jest to, że gałęzie wyrastają trochę znikąd i zdaje się to trochę nienaturalne.
Ogólnie kwestia ogrodów tych domów jest warta do poruszenia, bo są one naprawdę niewielkie i mało co się tam w ogóle mieści (zaledwie klatka dla królika) – i mnie osobiście strasznie denerwują niepasujące do siebie elementy trawy. Fajnie jednak, że nie są to po prostu dwa wolnostojące budynki, a że można je do siebie przystawić i tworzą naprawdę dobrą całość – i przy okazji naprawdę ciekawy kąt do wykorzystania w mieście.
Plusem też jest to, że od razu otrzymujemy tutaj chodnik – miejscami trochę wąski, ale na odpowiedniej wysokości i po prostu trudno go uznać za minus.
Z powrotem pod adresem dwadzieścia trzy
Wracając z powrotem do budynku – wygląda on naprawdę świetnie.
Kolorystyka robi tu swoją robotę, i jest on znacznie bardziej neutralny niż lokum Olly’ego – można go spokojnie wstawić do miasta i raczej nie będzie się wyróżniać. Jego fasada kojarzy mi się trochę z taką japońską architekturą, w sumie nie wiem czemu – może to kwestia tego fioletowego drzewa obok.
Front naprawdę mi się podoba, komin został świetnie wkomponowany, jest dużo okien i po prostu wygląda to nowocześnie, minimalistycznie i spójnie.
Jest to jednak model mocno kontrastujący z sąsiadami, z bardziej wybetonowanym wejściem z zaledwie jedną donicą czy szparami pod dachami – bo, niestety, te pochyłości nie zostały dobrze zakamuflowane, przynajmniej z boku.
Z nieznanych mi powodów jedno z zadaszeń nie otrzymało też wyżłobień jak reszta – może zabrakło im budżetu, nie wiem.
Gdy zajrzymy do wnętrza od razu widać więcej naklejek niż w dwudziestce jedynce, no i także więcej szafek niż w dwudziestce jedynce – już w przedpokoju otrzymujemy ładną, solidną komodę (która swoją drogą jest dziwnie wysoka) i obrazy na ścianie wraz z ciekawie zrobionym stojakiem na parasole.
Obok mamy łazienkę, większą niż u sąsiadów, a jednocześnie trochę skromniejszą. Jej niebieska kolorystyka wygląda po prostu gorzej niż dom obok, a także sama umywalka jest nudniej zrobiona. Wciąż jednak plus za posiadanie takiego pomieszczenia – i jeszcze jeden za podłogę w normalnym kolorze.
Jeszcze bardziej na lewo mamy całkiem spory salon, w którym postarano się wepchnąć jak najwięcej – i całkiem mądrze to ostatecznie rozwiązano. Przede wszystkim należą się tu gratulacje za wyłożenie podłogi tile’ami, to jedyny pokój, w którym to widzimy, i naprawdę daje to fajny efekt.
Poza tym rzeczami, którą są tu przymocowane na stałe są jedynie lista na ścianie, porządnie wykonany, spory kominek i telewizor nad nim (nie sądzę, aby były to warunki sprzyjające chłodzeniu tego urządzenia). Resztę można po prostu łatwo odpiąć i wyciągnąć na zewnątrz – zarówno stół z krzesłami (który jest zaskakująco wysoki – oraz ma też naprawdę ciekawie zrobiony fotelik dziecięcy), ale i także mały aneks kuchenny z naprawdę fantastycznie wyposażoną lodówką.
Owszem, mówimy po prostu o naklejkach, ale dawno nie widziałem tylu fajnych detali do wrzucenia do chociażby sklepu spożywczego.
Modułowość tego pomieszczenia naprawdę ułatwia zabawę. I naprawdę mi się to rozwiązanie podoba.
No i na piętrze znajduje się oczywiście pokój dziecięcy. Dorośli muszą spać w domku na drzewie.
Mamy tu do czynienia z naprawdę lawiną naklejek, i ostatecznie nie jestem pewien, czy mi się to podoba – to coś w rodzaju tablicy korkowej, wszystkie zdjęcia czy kolorowe łóżko.
Plus należy się jednak za szafki i przynajmniej miejsce dla obu młodych mieszkanek tego domu, a także naprawdę fajnie zrobione okna. Jest to jednak pomieszczenie dosyć niskie i słabo oświetlone, i w sumie nie wiem, co o nim myśleć.
A oto lokatorzy
Pora więc teraz zobaczyć, kto mieszka w tych dwóch domach. Przyjrzyjmy się więc minilaleczkom, bo, niestety, jest to wyznacznik serii Friends.
Zacznijmy może od pary zwierzaków, które zostały tu zawarte – kota i królika-mutanta. Coś tu naprawdę poszło nie tak ze skalą, że zwierzęta są tej samej wielkości i do tego sięgają figurkom do pasa. A poza tym, to nie wyglądają one źle, odlewy są szczegółowe, dostajemy parę nadruków i zdecydowanie zbyt duże oczy. Problemem mogą też się okazać pozycje tych osobników, bo są dużo bardziej ograniczone niż zwierzaków z City na przykład.
Przechodząc już do postaci, zaczynamy od Elli, z tego, co widzę, młodszej siostry Pailsey. I coś jest zdecydowanie nie tak z tymi figurkami dzieci z Friends, naprawdę, jej głowa jest wręcz przerażająco duża względem ciała. Tak na poważnie, to nadruki są naprawdę ładne, rude włosy to przydatny element, a sam odlew jej ciała robi wrażenie szczegółami – szkoda jedynie, że jego możliwości pozowania są wręcz zerowe.
No to pora na Pailsey – i naprawdę podoba mi się ta figurka. Jej spodnie są nietypowe, bluzka jest fajnie zadrukowana, a włosy to po prostu małe dzieło sztuki – odlew jest genialny i z pewnością go gdzieś użyję. Warto też zauważyć, że ma ona też słuchawki, które nie są powszechną częścią, a także jeszcze jeden smartfon. Mam ich obecnie zdecydowanie za dużo.
Następna osoba, Jonathan, z tego, co widzę, okazuje się trochę nudną figurką, której największym plusem jest twarz z brodą, bo nie jest to częste w serii Friends. Oraz, jako akcesorium, ma też całkiem rzadką skrzynkę z narzędziami.
Przechodząc do mieszkańców niebieskiego budynku, zacznijmy od Olly’ego. Jest to naprawdę dziwnie, a zarazem ciekawie wyglądająca postać, na plus powinien zasłużyć nietypowo zadrukowany element torsu i jeszcze jedne świetne włosy – no i mój chyba setny już telefon.
Idąc dalej, mamy Gwen, ładną figurkę, ale bez większych rewelacji. Podoba mi się jej strój, a także jeszcze jedyna fajna fryzura (tym razem ze względu na kolor), i na plus powinna zasłużyć jeszcze konewka w jej ręce.
No i na koniec Martin, bezsprzecznie najlepsza postać w tym zestawie. Dlaczego? Cóż, ma naprawdę wyjątkowy nadruk na głowie i… tak, fantastyczne włosy, które może nie są już nową częścią, ale moją pierwszą tego typu. I naprawdę przypadły mi do gustu.
Rozpisałem się. I to bardzo. Ale naprawdę chciałem zagłębić się w ten zestaw. Z jednej strony jest fantastyczny, z piękną architekturą, świetnie wyposażonymi wnętrzami i świetnym potencjałem miejskim, a z drugiej budynki są miejscami niedopracowane, a domek na drzewie mocno średni.
To, czego jednak się po domach rodzinnych nie spodziewałem, to to, że jest to flagowy zestaw, i jego cena katalogowa wcale nie jest strasznie wygórowana, chociaż może tak wyglądać.
Ja ten model polecam – do miasta, do zabawy, do budowania. Ostatecznie wyszło to fantastycznie mimo paru niedociągnięć.