Ileż to serii próbowało zreplikować sukces Ninjago, i ileż to seriom się nie udało… i pora zadać sobie pytanie – czy to w ogóle jest możliwe?
No bo, umówmy się – Chima, Nexo Knights, Hidden Side czy teraz Dreamzzz, te wszystkie serie nazywamy zabójcami Ninjago – i jak na razie żadnej z tych serii się nie udało. (Okej, Dreamzzz to jeszcze znak zapytania). Tylko pomyślmy, czy to określenie ma jakikolwiek sens.
Zabójcy Ninjago – czyli praktycznie wszystkie serie fabularne?
Na początku chyba powinniśmy ustalić, czym w ogóle jest wyżej wspomniany zabójca Ninjago. Czy to każda seria fabularna? No raczej nie, takie na przykład Ultra Agents czy Alien Conquest mało miały z opowieściami o ninja wspólnego.
Ustalmy sobie taką zasadę – tematyka wydana po premierze Ninjago, skupiająca się na kilku młodych bohaterach z nietypowymi umiejętnościami i ich mentorze próbującymi pokonać zło i stworzona przez Tommy’ego Andresena jest zabójcą Ninjago. W takim razie do tej kategorii wskoczy nam Nexo Knights, Chima, Hidden Side, Dreamzzz i Monkie Kid – chociaż to ostatnie z wyjątkami.
W skrócie – mówimy o seriach mających zaskakująco wiele wspólnego z Ninjago i dzielącego z nim twórcę. A więc konkrety.
Nieudane próby
Nie będzie niespodzianką, kiedy zdradzę, że ani Chimie, ani Nexo Knights, ani Hidden Side nie udała się sztuka zastąpienia Ninjago. Dreamzzz też zapewne się to nie uda. Tylko pomyślmy – dlaczego?
Cóż, myślę, że to przez ograniczenie narracji.
Weźmy na przykład Hidden Side – był już o tej serii cały długi artkuł, po więcej informacji odsyłam was właśnie tam – w każdym razie, nie była to seria skupiająca się na historii, a grze wykorzystującej rzeczywistość rozszerzoną. Mimo wszystko, opowieść była na miejscu, pełna potencjału, i… ograniczona. Przez samą aplikację. Przez oba sezony miniserialu wrogami były duchy, a gdy je już pokonali, w odcinku specjalnym wprowadzając nowe zło, to… i tak zrobili z niego ducha. Przynajmniej w zestawach. Ograniczenia.
Inny przykład, Nexo Knights – dziwaczna seria, o której z pewnością prędzej czy później pojawi się jakiś większy tekst, również oparta na aplikacji, w co nie będę się teraz zagłębiać. Tematyka była osadzona w futurystycznym świecie rycerzy, i… przez większość czterech sezonów animacji (wyemitowanych w ciągu trzech lat!) złoczyńca pozostał ten sam, jedynie jego armia się zmieniała. A z piątym sezonem się poddali i wypuścili go w formie komiksów w magazynach, co było fatalnym pomysłem, bo wtedy akurat wprowadzili nowych złoczyńców, a więc przeciętny konsument nie miał pojęcia, co tu się stanęło.
No i Dreamzzz. Ile różnych rzeczy może się wydarzyć w Świecie Snów? Niby ograniczeniem jest tylko wyobraźnia, ale… seria zapewne też niedługo zacznie się powtarzać.
Chodzi mi o to, że po jakimś czasie kończą się historie do opowiedzenia, i w Ninjago również miało to miejsce – tyle że świat ninja nie był tak ograniczony, dwa restarty poszły raczej bez większych problemów otwierając drzwi do nowych historii, a grupie docelowej widocznie powtarzalne model się nie nudzą. A niszowość wspomnianych wcześniej serii (serio, rycerze przyszłości?) po prostu trochę je dobijała.
Tylko czy rzeczywiście taki był cel?
Spójrzmy jednak na szerszą perspektywę – po do LEGO miałoby niszczyć Ninjago? Z braku pomysłów? No nie, seria radzi sobie świetnie, wręcz fantastycznie, a kolejne restarty dają większą swobodę twórcom. A pieniądze leją się w LEGO Campusie wodospadami.
Wszystkie te tematyki są po prostu zbyt niszowe, zbyt abstrakcyjne, zbyt ograniczone, aby dorównać temu monstrum, i po prostu przychodzą, cieszą przez parę fal niewielką grupę fanów i znikają w odmentwch archiwów LEGO House. Teraz nie chodzi o rywalizację z Ninjago, a po prostu krótką, acz wyjątkową serię mającą przetestować różne pomysły, przynieść powiew świeżości i skończyć się po dwóch latach.
No i nie możemy uznać tego za coś złego. Bez eksperymentów LEGO byłoby nudne, a bez kończenia serii klienci i projektanci by oszaleli. Po prostu trzeba się cieszyć, gdy wyskakuje takie Dreamzzz, bo, niestety, oryginalnych pomysłów jest już coraz mniej, a władze przejmują licencje.
Wyjątek. Azjatycki wyjątek.
Pora jednak powiedzieć o pewnym wyjątku. LEGO Monkie Kid. Seria, która pasuje do kryteriów (chociaż nie tworzył jej Tommy Andersen) i której udało się zawładnąć ogromnym rynkiem. Oraz przetrwać cztery lata. A w świecie klocków nie jest to krótki czas.
W tym wypadku jednak Monkie Kid nigdy nie miało konkurować z Ninjago – ta seria była kierowana na rynek chiński, stylizując swoje modele na azjatyckie styl, tworząc serial targetujący tamtejszych odbiorców i oferując historię opartą na tradycyjnych chińskich legendach. Ta tematyka miała konkretny cel, przystosowała się do niego i przystosowała się do lokalnej kultury. I zadziałało.
Monkie Kid to obecnie najlepiej sprzedająca się serial LEGO w Chinach, serial wkrótce otrzyma piąty sezon, i nie wygląda na to, aby tematyka się gdziekolwiek wynosiła. Co więcej, zestawy trzymają poziom i są zaskakująco przystępne cenowo (jak na standardy kwot katalogowych), a ograniczenia co do fabuły wydają się nie istnieć.
Jednak, mimo wszystko, dla globalnej publiczności byłoby to po prostu zbyt niszowe. Tak mocne powiązanie z chińską kulturą, specyficzny styl animacji i całe to przystosowanie się po prostu nie przyjęłoby się na zachodzie, a seria straciłaby wszystkie swoje wartości u klienta docelowego.
I gdy spojrzy się na dostępność zestawów Monkie Kid tu, w Stanach, Danii… to widać, że LEGO nie próbuje. Zdobyło swój rynek i przy nim zostanie.
Tak więc… nie mam bladego pojęcia, co to był za artykuł. Miał być o zabójcach Ninjago, wyszedł o celach Monkie Kid… w sumie niszowość tego bloga pozwala mi czasem po prostu zacząć pisać i skoczyć w jakimś dziwnym miejscu. Do azjatyckiej serii jeszcze niejednokrotnie wrócimy… a, na chwilę obecną, wygląda na to, że mamy dwa Ninjago – to globalne o to chińskie. Oraz, co jakiś czas, mniejsze serie próbujące wypełnić luki gigantów.