To może być temat dosyć sporny, ale według mnie dzisiejsze LEGO Speed Champions jest nie tylko zupełnie inne niż na początku, ale również wyraźnie gorsze. Tak, dobrze przeczytaliście – według mnie niemalże dziesięcioletnie zestawy są lepsze od majstersztyków technicznych, jakimi są nowe konstrukcje z tej serii. Ale po kolei.

Nie jest to zła seria

Obecne Speed Champions ma z pewnością mnóstwo dobrych stron, konstrukcyjnie nowe zestawy są fantastyczne, wyglądają świetnie, i naprawdę dobrze odwzorowują oryginalne pojazdy, i nie można narzekać też na ich różnorodność. Projektanci ciągle znajdują nowe auta do sklockowania, mimo, że ich kształt i wygląd jest coraz bardziej podobny. LEGO coraz bardziej koncentruje się na takich oklejonych, wyścigowych, nieseryjnych pojazdach, supersamochodach i muscle carach czy sportowych coupe, to efektywnie wszystko, co dostajemy – i są to coraz częściej nowe modele, w tym roku wyszedł tylko jeden klasyczny wóz.

Seria ta gra raczej bezpiecznie, mimo, że wybiera dosyć dziwne auta do odwzorowania, to jedyną taką zmianą w tym roku były dwie Formuły 1 i jeden SUV – nie dostaliśmy nawet modeli opartych na filmach, chociaż były sporą innowacją i ponoć grają dużą rolę w strategii LEGO. Brakuje tu chociażby takich hot hatchy, pick-upów czy terenówek, a takowe już wcześniej się w Speed Champions pojawiały.

Nie zamierzam jednak krytykować samych zestawów, od tego są recenzje, a poza tym w tej serii są one naprawdę bardzo dobre. Zamierzam się skupić na trochę szerszej perspektywie całej tematyki i fundamentach tych modeli.

Walka studów

Speed Champions można podzielić na dwie ery – sześciostudową (2015-2019) i ośmiostudową (2020 do dzisiaj). Te dziwne słowa odnoszą się do szerokości tych samochodów – kiedyś były one dosyć standardowych rozmiarów, ale obecnie są szersze niż auta dla minifigurek w jakiejkolwiek innej serii, i to pozwoliło na znacznie więcej detali i dwuosobowe wnętrza. To jest jednak problem – i rozmiar, i detale. Już wyjaśniam.

To może nie być kłopot dla tych, którzy po prostu ustawiają te samochody na półce czy w gablocie, ale gdy te Speed Championsy ustawi się koło jakiegokolwiek innego auta z klocków – z City, Jurassic World, Friends, nawet ze wcześniejszych lat tej serii – wyglądają one jakby były nie na miejscu, jakby nie były zbudowane z klocków, są tak perfekcyjne, że wszystko inne wygląda przy nich nieperfekcyjnie.

Do tego ich szerokość sprawia, że nie mieszczą się na ulicach, i w ogóle ich skala nie wpasuje się pomiędzy inne zestawy LEGO – jakim cudem taka Toyota Supra jest szersza i dłuższa od straży pożarnej?

Spójrzmy sobie na dwupak Mercedesów z tego roku. Ogólnie ten konstrukcje to zdecydowanie nie śmietanka Speed Champions, ale bardzo dobrze pokazują problemy ze skalą. I kiedy fakt, że SL nie sięga do maski G-Klasie, ale przy tym jest tej samej długości można zaakceptować, to gdy postawi się przy tych autach figurkę, wszystko się sypie.

To nie jest skala minifigurek, bo są one niższe niż większość tych ultrasportowych wyścigówek, które powinny sięgać im do ramion, a w przypadku G-Klasy, to nawet nie dorastają jej do maski. I owszem, takie cuda też czasem się dzieją w City, ale ten samochód nie jest jakąś ultrawypasioną terenówką, no i gdyby go postawić przy jakimś parterowym budynku, to bardzo możliwe, że okazałby się od niego wyższy.

No i większy rozmiar tych samochodów wpłynął też negatywnie na cenę, co w połączeniu z inflacją sprawiło, że najmniejsze zestawy kosztują 119,99 złotych, podczas gdy kiedyś za jedno auto płaciło się zaledwie 64,99. Wszystko drożeje.

To tylko samochody

Najbardziej tęsknię jednak za tym, co dodawano do samochodów Speed Champions w poprzedniej dekadzie. I nie, nie chodzi mi tu o taką sygnalizację świetlną czy kompresor, które dorzucali do aut, były one zbędne, raczej dobrze, że ich nie ma. Chodzi o to, że kiedyś pojazdy nie były jedynymi modelami w tej serii.

Był na przykład kiedyś taki zestaw z Fordem F-150 i hot rodem, ale poza nimi dostawaliśmy też mały warsztat i przyczepkę dla pick-upa, aby mógł przewieźć mniejszy samochód.

Często dostawaliśmy fragmenty torów, linie startowe czy podium dorzucone do dwupaków, a to dopiero początek, bo dawniej zestawy przekraczały te dwieście pięćdziesiąt złotych i dokładały cały warsztat do tych samochodów.

To nie była jakaś jednorazowa sytuacja, Mercedes dostał swój, Porsche też, Mini również, były one świetnie wyposażone i oferowały znacznie większe możliwości zabawy.

Ale to wciąż nie koniec, bo Ferrari na przykład dostało TIR-a do przewozu bolidu, było to całe mobilne centrum dowodzenia, fenomenalny zestaw, ale nigdy więcej nie dostaliśmy czegoś takiego.

Wypuszczono też kiedyś centrum badawcze Ferrari z tunelem aerodynamicznym – super pomysł, no bo ktoś te samochody robi i nigdy czegoś takiego wcześniej nie dostaliśmy.

Był nawet cały zestaw odwzorowujący Grand Prix Formuły 1 z aleją serwisową, podium, częścią trasy, dwoma bolidami, kamerami telewizyjnymi, no i do tego minifigurkami Lewisa Hamiltona i Valteriego Bottasa, co było absolutnie czadowe – i akurat podobny model możemy zobaczyć w przyszłym roku w City.

No i dostaliśmy też ogromne muzeum Ferrari, pełne plakatów, z aż trzema różnymi samochodami. A teraz… teraz już nic takiego nie dostajemy. I wielka szkoda, to były naprawdę czadowe, idealne do zabawy zestawy – a teraz całe otoczenie, tory wyścigowe, garaże, to wszystko musi być wyimaginowane albo skombinowane skądś indziej.

Są również kontrargumenty

Oczywiście, dawne Speed Champions nie było perfekcyjne – już wtedy nawiedzały je naklejki, minifigurki były średnie, a na każdego pięknego Mustanga Fastback, Porsche 911, Forda GT czy LaFerrari trafiał się taki McLarren 720S lub Ferrari F40, które totalnie nie wyglądają jak oryginały.

Nowe Speed Champions mają sporo plusów, i nie zdziwię się, jeśli je wolicie, bo są znacznie ciekawsze konstrukcyjnie, i lepiej odwzorowane. Ja jednak chciałbym, aby te czasy wróciły.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top