Pewnie zauważyliście ostatnio, że LEGO zalewa nas budowalnymi figurkami. Ale tak dosłownie, coraz więcej zestawów – nawet tych ,,bawialnych” – wychodzi poza skalę minifigurki. Dlaczego?

Cóż, w tym artykule zerkniemy sobie na historię budowalnych figurek oraz te najnowsze konstrukcje – i spróbujemy sobie odpowiedzieć na to pytanie.

Seria, która uratowała LEGO

Musimy więc cofnąć się do roku 2001, kiedy to zadebiutowała seria Bionicle – przytaczałem już ją kilkukrotnie i pewnego razu będę musiał chyba zrobić o niej cały długi tekst. Tematyka ta opierała się właśnie na budowalnych figurkach, złożonych głównie z elementów Technic.

Kręciły się wokół nich pewne dyskusje, nie przypominało to LEGO, ale był to zaskakująco dobry pomysł i seria ostatecznie sprzedawała się fantastycznie – w pewnym stopniu to dzięki niej udało się duńskiej firmie wyjść z kryzysu finansowego na przełomie tysiącleci, to była ta masywna domowa seria fabularna, która dobrze równoważyła nowe licencje.

Z krótką przerwą Bionicle trwało do roku 2016, ale sam duch serii wygasł raczej dopiero w 2018, gdy wycofano ostatnie zestawy bazujące na tym koncepcie. Bo LEGO uznało, że pomysł z Bionicle można też przenieść na inne serie.

W samym środku Doliny Niesamowitości

Trzeba kuć żelazo póki gorące – i tak w ciągu mniej więcej piętnastu lat dostaliśmy około pięćset różnych budowalnych figurek z Technica – w tym ponad trzysta z Bionicle, ale LEGO ryzykowało też z różnymi spin-offami tej serii jak Hero Factory (działające tak samo – doszły tam tylko pojazdy), zdobyli też licencję Ben 10, aby jeszcze bardziej wykorzystać ten koncept, a i ich minifigurkowe tematyki też nie ukryły się przed tą plagą – Chima na przykład już na starcie dostała kilka gigantycznych postaci. Bo był to już bezpieczny ruch.

To, co jednak najbardziej nas interesuje to figurki licencjonowane – bo to właśnie one obecnie się mnożą i mnożą. I, co się okazuje, to było ich sporo. Pierwsza fala Marvela składała się w sporej części właśnie z tych dziwnych, technicowych tworów, podobnie sprawa wyglądała z DC.

No i Star Warsy… cóż, pierwsze dwa tego typu modele dostaliśmy już w 2002, a potem w 2015 wypuszczono pierwszą falę figurek, które absolutnie nie wyglądały jak LEGO. Ich części były kompatybilne z Technic, owszem, ale ten dziwny atak na kategorię figurek kolekcjonerskich skończył się na koślawych, dziwacznych, często creepy konstrukcjach.

I może dałoby się przy nich argumentować, że są świetne do zabawy, duże, bardzo pozowalne, to… cóż, wiele z nich zwyczajnie nie przypominało postaci z filmów. Podobnie z Marvelem, podobnie z DC, i w końcu, po wypuszczeniu ponad trzydziestu licencjonowanych figurek (w ciągu czterech lat) LEGO chyba zdało sobie sprawę, że temat już się przejadł, że to nie zadziała, i ucięło produkcję wszystkiego. I w 2018 wycofano wszystkie tego typu obecne na rynku konstrukcje. Nawet te, które wyszły parę miesięcy wcześniej.

A gdzie się podziały klocki?

Coś, co jednak rzuca się w oczy, to fakt, że wszystkie te zestawy polegały na koncepcie Bionicle – nie dostawaliśmy takich zbudowanych z części systemowych, tych najbardziej powszechnych.

Można by powiedzieć, że po prostu nie było jeszcze wtedy tych bardziej opływowych części, albo elementów pozwalających na ustawienie postaci w pozach – ale to nieprawda, te klocki w 2010 roku (i chyba nawet wcześniej) już istniały, a tak to do 2017 dostaliśmy zaledwie budowalnego Generała Grievousa (piękny model, swoją drogą), R2-D2, Wall-E z LEGO Ideas oraz dwie budowle z Toy Story. Oraz bardzo creepy Spongeboba.

Ogólnie – LEGO starało się grać bezpiecznie ze znaną formułą. A dopiero potem zorientowali się, że da się to zrobić lepiej.

No i się zaczęło…

LEGO zaczęło badać grunt już w 2017 z budowalną figurką BB-8 – a rok później z klockowym Porgiem. A potem się zaczęło.
W ciągu ostatnich czterech lat dostaliśmy dziesiątki postaci w klockowych wersjach, w tym droidy ze Star Warsów, postacie z Disneya czy całą nową kolekcję figurek z Marvela o podobnej skali i pomyśle co te oparte na Bionicle – tyle że tym razem z normalnych elementów.

Co ciekawe, ale też logiczne, budowalne figurki przedstawiają albo bohaterów zamaskowanych, albo nieludzkich – z wyłączeniem Gru i Minionków oraz Harry’ego Pottera i Hermiony Granger wszystko to są albo roboty, albo superbohaterowie niepokazujący twarzy, albo zwierzęta – i wszystko pomiędzy jak przerażający Chewbacca.

A nawet te dwa wyjątki nie są realistyczne – Gru to postać bardzo kreskówkowa, a Harry i Hermiona to dosłownie ogromne minifigurki.

LEGO unika tego, bo wie, że może wyjść z tego jakiś dziwny, niekomfortowy twór, i koncentruje się raczej na postaciach słodkich jak Stich, BD-1 czy Hedwiga.

Będzie tego więcej

Budowalne figurki stały się ponownie bezpieczną konstrukcją, którą można wrzucić do nowej serii – niemalże wszystkie debiutujące tematyki w tym roku – z pominięciem Animal Crossing – dostały lub dostaną budowalny model. Mówiłem już o Gru i Minionkach, ale w październiku mamy dostać też budowalną Wednesday i Rączkę, dwie główne postacie z filmu Wicked czy modele awatarów z Fortnite’a.

Dlaczego?

Cóż, mam wrażenie, że budowalne figurki są wręcz niezbędne – nic nie może być wiecznie w skali minifigurki, i trafiają one do osób, które niekoniecznie chcą mieć swojego ulubionego bohatera w trochę większej wersji, aby się nim móc swobodnie bawić – lub wystawiać na półce. Modele w różnych skalach poza tą standardową stają się coraz popularniejsze – i to raczej nic złego.

W tym samym czasie jest to też temat trochę niebezpieczny – bo łatwo przypadkiem może im wyjść coś, co po prostu wygląda creepy. Jako ludzie po prostu jesteśmy wyczuleni na coś, co przypomina człowieka, ale wydaje się też trochę nie tak, jak ten nieszczęsny Chewbacca – i w sumie dobrze, że unikają postaci ludzkich.

Tak więc zakładam, że budowalne figurki z LEGO będą się w najbliższym czasie jeszcze bardziej mnożyć. I dobrze, bo różnorodność w ofercie LEGO jest ważna.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top