Druga część Diuny jest obecnie najlepiej zarabiającym filmem roku. Zapewne inaczej wygląda sprawa z jedynym zestawem LEGO opartym na tym świecie, Ornitopterem – przynajmniej dla mnie zaginął on pomiędzy innymi premierami z początku roku. A nie powinien – bo, wbrew pozorom, jest to jeden z najlepszych zestawów tego roku.
Pora na jedną z największych recenzji w historii GoldenBricks – dziś zajmijmy się tym ważkopodobnym pojazdem, tym niezwykle charakterystycznym dla Diuny środkiem transportu. Od razu ostrzegam, że ten artykuł będzie zawierać spoilery nie tylko do samego procesu budowy i kulisów tej nietypowej konstrukcji, ale i zapewne pierwszego filmu z uniwersum Diuny. Bo, podobnie jak wspomniana produkcja, ten zestaw ma wiele niespodzianek w zanadrzu.
Królewski
Ornitopter
Atrydów
Przede wszystkim – trochę mało tu części. Jak na zestaw o tak wygórowanej cenie tysiąc trzysta klocków to jednak nie tak wiele, biorąc pod uwagę znacznie mniejsze zestawy – jak ostatnio recenzowany przeze mnie Kot – które mają ich po prostu więcej przy znacznie mniejszym koszcie. Poza tym nazwa modelu jest co najmniej dziwnie zorganizowana, oficjalnie przetłumaczona tylko częściowo – jak już pisze się Diuna, to warto Ornithopter zamienić na spolszczone Ornitopter a słowa Atriedies i Royal na Atrydów i Królewski – ja w każdym razie będę się trzymać polskiej, nieoficjalnej wersji.
No i warto też zauważyć, że chociaż podserią jest tutaj Diuna, to jedyny planowany zestaw na tej licencji. Czy więc oddaje honor temu niezwykłemu uniwersum?
Mylące pierwsze wrażenia
Do niewielkiej liczby elementów dołączyły się też wrażenia przy rozpakowywaniu całości – pudełko nie tylko jest niewygórowanych rozmiarów (chociaż można by potraktować to jako plus w kontekście ekologii), ale również ma w środku zaledwie dziesięć woreczków – ponownie, z punktu widzenia środowiska można potraktować to jako plus (chociaż pewnie równoważy to fakt ich stałej plastikowości), ale utwierdzało mnie to w przekonaniu, że będzie to model mniejszy, niż można by się po jego cenie spodziewać.
Poza klockami dostaliśmy tu też parę ciekawych, rzadko widzianych dodatków – jak osobne, kartonowe, podłużne pudełko na skrzydła czy papierowa koperta zawierająca peleryny.
Instrukcja tutaj jest jedna, dosyć gruba, oraz kompletnie typowa. W środku poza zaledwie czterema stronami dodatkowego materiału, który jest głównie przedstawieniem minifigurek nie dostajemy nic wyjątkowego – nawet żadnych podpisów ze szczegółami przy niektórych krokach budowy.
Tak więc wrażenie ekskluzywności nie jest tutaj zbyt wielkie, gdyby porównać Ornitoptera do innych zestawów 18+ jak Kot czy mały Sokół Millenium, którego, spoiler, również wkrótce będę recenzować.
Ale pewnie widzieliście już nagłówek tej sekcji. To są mylące pierwsze wrażenia.
Pustynna potęga
Długi jest na jakieś pół metra, a gdy rozłoży się skrzydła, to ma nawet większą szerokość. To dlatego zdjęcia do tej recenzji są zrobione w takim dziwnym miejscu, jest po prostu zbyt wielki, aby zmieścić go gdziekolwiek indziej.
Klockowa wersja oddaje oryginał lepiej niż świetnie, nie tylko odpowiednią skalą, ale też wszystkimi detalami tej konstrukcji. Owszem, może i wygląda jak wielka, szara, tysiącklockowa ważka, ale tym przecież były Ornitoptery z filmów. W tej monochromatycznej budowli zdecydowanie da się dostrzec jakieś piękno, bo jest ona zwyczajnie imponująca i w jakiś sposób majestatyczna.
A więc przyjrzyjmy mu się po kolei.
Transport z piasków Diuny
Przede wszystkim – przednia część wygląda zdecydowanie najlepiej, czego można było się spodziewać. Pojazd osadzony jest na dwóch masywnych podporach z przodu, podczepionymi różnorakimi tłokami i łączeniami technicowymi, a pomiędzy nimi, pod kokpitem, podwieszono ogromne reflektory.
Jak już jesteśmy przy kokpicie, to wykonano go po prostu pierwszorzędnie. Opiera się on na centralnym, wąskim, przeszklonym module, który od boku został osłonięty ogromnymi szybami, które to jeszcze wykończono szarymi elementami, aby zrobić takie płynne przejście między kabiną a centralną częścią Ornitoptera.
Wszystko to poustawiane zostało pod różnymi kątami, a boczne okna połączone z panelami z symbolem Atrydów da się podnieść do góry – jak to w filmach – aby umożliwić dostęp do wnętrza. Jest to naprawdę bardzo fajna sprawa.
W środku jednak nie ma zbyt wiele – powiedziałbym nawet, że jest to najgorzej odwzorowana część oryginału.
Przez ograniczenia klocków znajdziemy tu zaledwie dwa fotele, jeden za drugim, i skromny panel sterowania.
Nie dało się jednak wymyślić tego lepiej, przynajmniej projektanci zadbali o to, aby siedzenia można było łatwo wyjąć, żeby usadowić tam minifigurki.
W środkowej części nie ma co oglądać, Ornitoptera z pewnością warto eksponować od przodu czy ze złożonymi skrzydłami, bo tutaj po prostu nie ma nic do zobaczenia.
Jest tutaj mnóstwo dziur, widocznych kolorowych pinów czy elementów technicznych, jedynie dach i malutki fragment z czarnymi silnikami zostały jakoś przyzwoicie zabudowane – tyle że to są kompromisy mechanizmów.
Jakich, to później, ale żeby działały po prostu potrzeba tu miejsca na ruch. Poza tym z daleka nie jest to też jakoś bardzo widoczne, bo ogromne skrzydła naprawdę dobrze maskują tą część.
Jak już mówimy o skrzydłach – to są one ogromne. Odpowiadają za spokojnie osiemdziesiąt procent szerokości Ornitoptera, i złożone są głównie z tych pięknych, matowych, szarych elementów przypominających ostrza, przymocowanych czarnymi elementami technicznymi do kadłuba.
Z tyłu mamy też kolejny rząd podpór – one również są czarne i wyglądają bardzo skomplikowanie (acz takie raczej nie są), a najważniejszym elementem tutaj jest sporych rozmiarów rampa, która jednak prowadzi donikąd.
Poza kokpitem nie dostajemy tutaj żadnego innego wnętrza, a od tyłu widać zaledwie parę części z Technica.
No i ogon. Ten jest wielki, jak całość Ornitoptera, bardzo ładnie zaprojektowany z użyciem ściętych klocków. Na samym jego końcu zamontowano drugą parę silników, a całość jest naprawdę solidnie zbudowana – pojazd można spokojnie trzymać jedną ręką za ogon i nic nie puści.
W ogóle cały Ornitopter zbudowano niezwykle stabilnie, chociaż mniejsze części, zwłaszcza z przodu, potrafią być delikatniejsze.
Ogólnie – wygląda to bardzo, bardzo dobrze. Chociaż strona wizualna nie gra tutaj roli głównej – Ornitopter ma do siebie pewien drugi wymiar…
Transport z piasków Diuny
Tak, tematyka tego zestawu to LEGO Icons, ale duchowo… myślę, że zbliża się bardziej do Technica.
Te wszystkie elementy techniczne, które napotkaliśmy podczas omawiania wyglądu, nie są tam tylko z powodu wyglądu czy stabilności. Te dziury w kadłubie nie zostały umieszczone bez celu, a wnętrze ogranicza się do kokpitu również nie bez powodu.
Otóż praktycznie całą centralną część w środku zajmuje absolutnie kosmiczny mechanizm – a nawet trzy. Jest to model od strony technicznej przekombinowany do kresu możliwości, ale efekty… cóż, wrzucają ten zestaw do kategorii tych obłędnych.
A więc zacznijmy od powrotu do bazy Ornitoptera – tych wszystkich czarnych podpór.
Otóż tym małym pokrętłem umieszczonym po obu bokach można je schować, obracając nim kilka razy – podwozie sprytnie zsunie się do środka, a rampa złoży.
I tym oto sposobem Ornitopter jest gotowy do lotu.
Trochę większą kombinacją jest mechanizm składania skrzydeł – okazuje się niezwykle praktyczny przy eksponowaniu tego monstrum, bo w pełnych wymiarach nigdzie się nie zmieści.
W tym wypadku potrzeba trochę więcej siły, aby przełożyć przełącznik na górze – opiera się on na sprężynie, a cała akcja jest mega satysfakcjonująca. Mógłbym rozkładać i składać te skrzydła przez godzinę, a by mi się to nie znudziło.
A, i te skrzydła mogą też się ruszać. Jak w prawdziwym Ornitopterze.
To właśnie po to umieszczono tu te dziury, aby skrzydła mogły się swobodnie poruszać – i efekt jest absolutnie czadowy.
Aby wprawić te osiem płatów w ruch należy systematycznie naciskać duży, długi, czarny element na ogonie – nie zawsze to działa, trzeba złapać rytm (oraz uważać na odpadającą trójkę z tyłu), ale jak już się człowiek rozkręci, to nie chce przestać. Rzeczywiście wygląda i działa to jak prawdziwy Ornitopter.
Atrydzi i spółka
Na koniec szybki rzut oka na zespół minifigurek z Diuny, które zawarte są również w tym zestawie. I jest to naprawdę bardzo fajny dodatek dla każdego fana filmu.
Na początku główny bohater, Paul Atryda, w stroju z momentu lądowania na Arrakis. Jego ubiór jest raczej minimalistyczny, i ogólnie to minifigurka zwyczajnie solidna.
Lady Jessica to zdecydowanie wyższy poziom, w swojej pięknie zadrukowanej sukni i z siatką na twarzy. Dostała też włosy na zmianę, chociaż nie zmienia to faktu, że w Ornitopterze raczej nie usiądzie.
Następnie książę Leto Atryda w przepięknie nadrukowanym filtfraku, naprawdę, widać tu każdy detal. Otrzymał on też twarz z naprawdę ładnymi nadrukami.
Duncan Idaho jest równie dobrą minifigurką – w prawdzie ma proste nogi i tors, ale jego twarz jest świetna, a włosów nie widziałem dotąd nigdzie indziej – i to naprawdę bardzo fajny odlew. Jako mistrz walki otrzymał też dwa ostrza.
Kontynuując, Gurney Halleck, czyli przywódca armii Atrydów – ma więc genialnie zrobioną zbroję z naramiennikiem, a także solidną twarz i główkę.
I została nam dwójka Fremenów – doktor Lyet-Kynes w identycznym niestety co Leto filtfraku i z klasyczną peleryną – dostała też przepiękne włosy i absolutnie fantastyczną twarz z tymi niebieskimi oczami oraz maską po drugiej stronie. Na wyposażeniu ma też haki, których próbuje użyć w ostatnich chwilach swojego życia.
No i Chani, również w tym samym filtfraku, i również z niebieskimi oczami (oraz maską) – ona jednak ma w ręce krysnóż.
Ale to nie koniec – dostajemy tutaj także barona Vladimira Harkonnena, który to lewituje sobie wysoko ze zwisającą w dół ogromną, materiałową szatą. Jest on absolutnie czadowy, twarz oddana jest bardzo dobrze, i jedynie trochę szkoda, że jego tors i nogi to po prostu czarne elementy. Fajnie byłoby zobaczyć nadruk tej jego kamizelki antygrawitacyjnej.
Jedyny problem z tymi minifigurkami to fakt, że niedawno ich części trafiły do internetowego Pick a Brick, tak więc ich ekskluzywność spadła już niemal do zera. Wciąż są to jednak świetne postacie.
Zestaw perfekcyjny?
Orintopter to genialny zestaw. To jest pewne. Projektanci zmierzyli się tutaj jednak z odwiecznym problemem – jak by tu połączyć Technic i klasyczny system?
Używając głównie elementów systemowych uzyskaliby świetny, pełen detali, dopracowany wygląd, ale ograniczyli również wszelkie możliwości interaktywności, podczas gdy przy technicowych częściach jest odwrotnie – straciliby ogromną kontrolę nad częścią wizualną w imię przekładni i mechanizmów, które tchnęłyby życie w finalny model.
Myślę jednak, że Ornitopter to idealny balans, perfekcyjny kompromis – wygląda on fantastycznie, jest majestatyczny, elegancki, świetnie oddaje oryginał, a jego wady nie są zbytnio widoczne.
Mechanizm za to schowano głęboko w środku, oszczędzając może na wnętrzu, ale dając trzy genialne funkcje, które tak świetnie dopełniają ten model. Jeśli dodać by do tego bardzo dobry zestaw minifigurek, zero naklejek i cenę, która potrafi spaść do pięciuset złotych… czego chcieć więcej?