Tylko najlepsze jest wystarczająco dobre – a LEGO VIDIYO takie nie było.

Pamiętacie może mój ostatni artykuł o serii Hidden Side? Oryginalnej tematyce LEGO, która świetnie się zapowiadała, ale zniszczyła ją aplikacja, mająca rozszerzać funkcjonalność zestawów?
Cóż, dzisiaj zajmiemy się jednym z najdziwniejszych pomysłów firmy w ostatnich latach.

27 kwietnia 2020. Hidden Side podupada, użytkownicy skarżą się na aplikację. Tego dnia Grupa LEGO ogłosiła współpracę z Universal Music Group – wytwórnią i wydawcą muzycznym. Celem było stworzenie linii zestawów, których centralną częścią byłaby muzyka.
I to się udało. Tyle że w najbardziej odjechany, bezsensowny sposób.
Poznajcie LEGO VIDIYO.

Dosyć średni moment

Miesiące mijały, plotki się szerzyły. Firma szlifowała szczegóły, i przy okazji zbierała to, co zostało po katastrofie, jaką można było nazwać Hidden Side. Tą naprawdę ciekawą serię po prostu wybiła aplikacja AR, którą dorzucili, chcąc rozszerzyć możliwości zabawy, a potem stała się ona po prostu ograniczeniem, i, kolokwialnie mówiąc, był to niewypał. Cóż to za wspaniały moment, aby odpalić nową tematykę opartą na apce. Co nie?
Bo właśnie o tym mówiły przecieki. Oprócz tego, że czeka nas sześć zestawów za 90 złotych i jeden za 20 złotych (mówiono o serii akcesoriów) dowiedzieliśmy się też, że konstrukcje będą zawierać płytki 2×2, które pozwolą nagrywać wideo w rozszerzonej rzeczywistości w rytm wybranej muzyki.

Ostatnią poszlaką, która pojawiła się przed zapowiedzią serii był nowozelandzki katalog, który ujawnił nam malutki teaser z dwójką roztańczonych dzieci oraz bardzo kolorową, krzykliwą stylistyką oraz kodem QR – który swoją drogą prowadził donikąd.
Był też ponoć dziwny wypadek, w którym jakiś sprzedawca wrzucił do swojego sklepu internetowego całą ofertę pierwszej fali – to chyba jednak pozostanie miejską legendą.
A potem nastąpił tak zwany launch. 26 stycznia LEGO odsłoniło kilka ze swoich kart – przyniosły one jednak więcej pytań niż odpowiedzi.

Konkurencja dla TikToka?

Tak w każdym razie różnorakie media nazywały aplikację VIDIYO. Trzeba przyznać, że LEGO zrobiło wszystko, aby świat dowiedział się o tej nowej serii, a sam jej zamysł był dosyć oryginalny.
Chodziło bowiem o tworzenie teledysków z minigukami. Wiem – filmy, klocki – to zbytnio się nie klei, a sama egzekucja tego konceptu była dosyć dziwna.

O tej lamie jeszcze sobie powiemy…

Wszystko miało się zacząć od wyboru utworu, do którego miało się nagrać teledysk, od jednego z ,,bezkonkurencyjnych artystów UMG”. Następnie miało się ustawić wybraną minifigurkę – a mogła być to tylko minifigurka VIDIYO – na specjalnej scenie, a następnie przyczepić w wyznaczonych miejscach BitBity – tą nietypową nazwą LEGO opisało zadrukowane płytki 2×2, które miały wywoływać różne efekty w filmie – a to jakiś specjalny taniec postaci, a to latające wokół koty, a to widok rentgenowski, a to zmienienie stylu muzyki na rockową.

Projekt graficzny serii miał przemawiać do młodszej generacji… i to widać.

Następnie skanowało się te elementy, a potem ustawiało się cyfrową wersję minifigurki gdzieś w naszym otoczeniu. Apka używała technologii AR, i dawała trochę kreatywnej swobody – można było na przykład zmienić rozmiar postaci i nagrywać tańczącą, dwumetrową figurkę. Samo nagranie miało dawać mnóstwo funkcji dzięki BitBitom, i, ogólnie, zapowiadało się to na ciekawą zabawę. Firma poszła nawet o krok dalej, umożliwiając udostępnienie filmu w moderowanej, wbudowanej platformie społecznościowej, gdzie użytkownicy byłoby totalnie anonimowi.

Głośniki wam działają, to wideo po prostu nie ma dźwięku

Był to pomysł naprawdę nietypowy, i raczej nikt czegoś takiego się nie spodziewał, ale społeczność przyjęła to z dużym zainteresowaniem. Okazało się jednak, że ta aplikacja miała zbyt wiele punktów, a których mogło coś pójść nie tak. Na przykład zestawy.

Zestawy? No, przydałyby się

Pierwsza fala serii zagościła na półkach sklepowych 1 marca 2021 i składała się z siedmiu zestawów, czyli sześć tak zwanych BeatBoxów i pierwsza seria Bandmates. I był to kompletnie bezsensowny ruch.

Krytyczne stężenie kolorów

Zacznijmy jednak może od tego, co rzeczywiście było dobre w tych konstrukcjach – i według mnie do takich rzeczy zaliczało się wszystko, co miało nadruki. Czyli minifigurki i BitBity. Była to prawdziwa mocna strona, taka, która w pewien sposób uratowała serię – przynajmniej na krótki czas.

Wspomniane BitBity, płytki 2×2 uruchomiające efekty w aplikacji mogły spokojnie być użyte jako co innego – okładki muzyczne, plakaty, obrazy, reklamy, nadruki na nich były wyjątkowe, szczegółowe, a do tego uniwersalne. Sam mam, nie wiem, z dwadzieścia czy trzydzieści takich i nie żałuję, przydają się w konstrukcjach i świetnie dopełniają środowiska miejskie – jakich akurat mam pod dostatkiem.

Każda postać miała pewnego rodzaju charakterystykę

Minifigurki również wymiatały. W pierwszej fali dostaliśmy ich wiele, każdą przypisaną do swojej kategorii muzycznej – w jakiś sposób wyjątkowej (według mnie – udziwnionej). Był Pirate Punk, był K-Pawp (zamiast K-Popu), był Tropicon, czyli szeroko pojęta muzyka latonyska, Samurap, Robo Hip-Hop i tym podobne. Może ten cały zbędny branding był trochę żenujący i dziwny, ale każda z tych, nazwijmy to, frakcji miała swoje kolory i swój styl, i było to widać. Każda z minifigurek otrzymywała unikalne części – no, były takie, które trochę poszły na łatwiznę, ale te elementy, które rzeczywiście były unikalne, wyglądały obłędnie – szczegółowe, nietypowe, ale jednocześnie w pewien sposób uniwersalne.

Ja wiem, że wielkiej pantery czy królika raczej nie użyje się w jakimś MOC-u, ale na przykład bluza Samurapera (wiem, fantastyczna nazwa) wyglądałaby dobrze w mieście, a kosmita mógł być jakoś użyteczny na makietach w takich klimatach. Postacie te wprowadziły również parę nowych części – może nie akcesoria, które były często przeklejone z City czy Friends, ale niektóre odlewy głów były zupełnie nowe, i, w pewien sposób, ciekawe.

Dlatego więc uważam, że Bandmates Series 1 to najlepszy zestaw Vidiyo… kiedykolwiek. Była to klasyczna seria minifigurek kolekcjonerskich, tyle że wyceniona na 19,99 złotych i zawierająca postacie Bandmates (czyli po prostu figurki kompatybilne z aplikacją). I w tej cenie z każdą z nich dostawaliśmy po trzy BitBity, a więc cena katalogowa była całkiem sensowna. Jedyny problem był taki, że pudełka były kartonowe, a niektórzy ludzie – bardzo brutalni…

Źródło: Jay’s Brick Blog

Nie mogłem znaleźć dobrego zdjęcia tego zjawiska, ale ten przykład z serii Marvelowskiej pokazuje chyba, o co mi chodzi . Ale, poza tym, ten zestaw był świetnym sposobem za zaczęcie przygody z Vidiyo, pobawienie się chwilę aplikacją, zyskanie paru fajnych nadruków i świetnej minifigurki. Ale poza tym… wszystko poszło źle.
Przykład? Cóż, sam koncept BeatBoxu. Była to scena, na której można było postawić minifigurkę, wczepić w nią BitBity i zacząć nagrywanie z aplikacją. Brzmi dobrze? Cóż… No to spójrzcie:

No i chyba jedyną dobrą stroną takiego zestawu jest minifigurka oraz BitBity – w każdym BeatBoxie otrzymywaliśmy takich szesnaście, z czego dwa unikalne dla postaci, a reszta losowa. I był to fajny pomysł, tym bardziej, że mogliśmy je spokojnie przechowywać z tyłu ,,bitowego pudełka”.
No ale właśnie, jak spojrzymy na konstrukcję, to okazuje się, że jest bardzo mała. Naprawdę, na zdjęcia są tak zrobione, że tego nie oddają, ale BeatBox mieści się w dłoni. Co jednak ważniejsze, nie ma żadnych funkcji zabawowych.

Wyraźnie tu widać, że ekran jest zrobiony sztucznie

Owszem, można dzięki niemu nagrywać teledyski, i owszem, tył można było sobie spersonalizować… ale jak się tym bawić? No wiecie, tak, jak człowiek bawi się normalnie LEGO, w odgrywanie ról i opowiadanie przez to historii? Nie da się, tym bardziej, że duże części zestawu nie mają raczej użytku w innych budowlach.

Te zestawy były małe, niebawialne i do tego ilość części też była bardzo niska – od siedemdziesięciu do osiemdziesięciu. I może za takie czterdzieści złotych katalogowo nie byłaby to fatalna oferta, ale wiecie, ile taki BeatBox kosztował? 89,99 złotych. 89,99. Za marną, małą konstrukcję bez opcji bawialności? Dziewięćdziesiąt złotych? Tak, LEGO należy do drogich zabawek, ale to… to była poważna przesada. A co najśmieszniejsze, mieli sześć takich samych zestawów, ze zmienionymi kolorami i minifigurką.

Ten jeden obrazek może opisać cały marketing LEGO VIDIYO

Wszystko z tą falą poszło źle. Nazewnictwo? Było po angielsku, i nie wiem, czy połowa osób wymawiało słowo ,,Llama” dobrze. Sam projekt graficzny, graficzna identyfikacja tej serii była dla mnie dziwna i może młodzieżowa, ale nie wiem, czy wsadzanie wszędzie krzykliwych kolorów i krów wystawiających język było dobrym pomysłem. Dystrybucja? Może i tak, ale pewności nie mogę dać. Był to po prostu zły pomysł z wycenieniem i samym projektem BeatBoxów i całej tej fali. Dosyć ironiczne, bo LEGO cieszy się mianem analogowej zabawki, a te zestawy… cóż, aby jakoś się nimi bawić, nie było innej opcji, niż sięgnąć po ekrany.
Jedno było pewne. Jakakolwiek szansa na sukces VIDIYO zależała teraz od aplikacji. I nawet to zepsuli.

Dobre chęci, ale…

Nie zrozumcie mnie źle, aplikacja pełna była ciekawych pomysłów i dobrych chęci, i z pewnością stanowiła upgrade względem gry Hidden Side. Szkoda tylko, że była bardzo niedopracowana.

Czyli tak, zacznijmy od tego, jakie funkcje w apce VIDIYO się znalazły. Mamy tutaj pięć zakładek – Społeczność, Galeria, Zespół, Zeskanuj i wielki plus na środku – za pomocą którego tworzy się teledyski. I kiedy wszystko poszło dobrze, ta funkcja była naprawdę dobrą zabawą – klikanie BitBitów na ekranie i obserwowanie, jak zmienia się akcja nie było jedyną opcją, jaką LEGO nam dawało. Cyfrowe wersję minifigurek zawsze zostawały w jednym miejscu, a nagrywanie można było zatrzymać i zmienić kadr. Do tego każda minifigurka miała jakiś unikalny efekt specjalny, który naprawdę satysfakcjonująco było odpalić w refrenie piosenki.

Poboczne funkcje również były ciekawe – swój zespół składający się z minifigurek VIDIYO można było spersonalizować, losując (tak…) nazwę, modyfikując im efekty i zmieniając stroje, które można było kupić za grową walutę. Sklep był naprawdę obszerny i oferował wiele przedmiotów, a gdy już się skończyło personalizację można było zrobić zdjęcie na plakat zespołu – a edytor był pełny fajnych efektów, ustawień, czcionek czy teł. No o były też codzienne zadania, dzięki którym można było zyskać walutę – i te również nie były zrobione po macoszemu.

Interfejs był prosty, ale krzykliwy

za to bardzo lubiłem zagłębiać się w stronę Zeskanuj, gdzie widniała każda minifigurka Bandmate, i tam przeglądać o nich informacje – a było ich sporo. I, co najważniejsze, okazało się, że do nagrywania nie trzeba mieć zestawu – można było mieć jedną, cyfrową minifigurkę, która dało się dostosować dzięki sklepowi. Codziennie było też parę darmowych BitBitów, dzięki czemu całe te doświadczenie można było mieć za darmo.
Tyle że były problemy – i nie chodzi tu głównie o mechanikę apliqkcji, a niedopracowanie, wynikające z braku czasu.

Przede wszystkim utwory. Dostępnych było ich zaledwie trzydzieści – i może znalazło się tam parę znanych, jak Beliver, ale to bardzo mało na aplikację kręcącą się wokół muzyki. I były również problemy techniczne – na przykład koszmarnie długie czasy ładowania. Gdy startowało się VIDIYO, prawie zawsze trzeba było pobrać jakąś dodatkową zawartość, zawsze przed kręceniem teledysku czekałem przynajmniej minutę, i, ogólnie, wiele czasu spędzało się tu patrząc na paski postępu.

Trudno było dojść do takiego momentu…

Same AR również było niedopracowane, często aplikacja nie znajdywała płaskiej przestrzeni, minifigurki wyglądały mocno nienaturalnie, a do tego wielokrotnie nie skanowało mi minifigurki lub niektórych BitBitów. Wiele osób wywalało z aplikacji, zacinało się, a jeszcze był cały aspekt społeczności – nie jestem pewien, czy był ten jakiś ciekawy kontent, ale wyglądało to na wciśnięte do VIDIYO na siłę, i ta zakładka wydawała się martwa. Nie mówiąc o tym, że aby móc udostępnić, trzeba było podać do weryfikacji swój dowód osobisty lub kartę płatniczą, na co wielu rodziców się nie zgadzało, a do tego wszystko weryfikował bot, który nie działał zbyt dobrze.

Gwoździem do trumny był fakt, że niemożliwe było pobieranie filmów – albo udostępniało się je w społeczności, albo zostawały w galerii apliqkcji, i jeśli ktoś nie bawił się w nagrywanie ekranu, to nie mógł zyskać swoich dzieł w galerii.
Tak więc to nie poszło, i wyglądało, że LEGO po prostu wrzuciło do App Store’a i Google Play to, czego jeszcze nie dokończyło. Mimo wszystko starali się uczynić VIDIYO tak głośnym, jak to możliwe.

Królestwo za reklamę

Kampania reklamowa VIDIYO, jeśli można to tak nazwać, była wielka. Zestawy były dostępne wszędzie, w mediach emitowano reklamy, ale te dosyć standardowe techniki zostały zepchnięte na bok przez cztery duże wydarzenia mające na celu rozpromowanie serii.
Przede wszystkim LEGO zapowiedziało całą serię ubrań dla dzieci we współpracy z Adidas. Duński gigant i słynna firma modowa już wielokrotnie wypuszczali wspólne produkty (na przykład but z klocków), ale nie pamiętam, kiedy ostatnio zupełnie nowa seria od razu dostała linię dedykowaną właśnie niej.

Wygląda to… ciekawie

Duńczycy jednak kolaborowali już z producentami ubrań. Co jednak powiecie na wielki BeatBox?

Źródło: The Chronicle

Nie mylą was oczy – LEGO uznało, że fajnym pomysłem byłoby ustawienie w zatoce Sydney monstrualnych rozmiarów konstrukcję z klocków… chociaż nie, okazuje się, że był to po prostu pomnik – wyobrażacie sobie, jaka wielka miała być ta seria, skoro zdecydowali zrobić dla niej taki monument?
A to wciąż nic – jeszcze ciekawsza była współpraca z Animal Crossing. Tym Animal Crossing, z którego dostaliśmy zupełnie nową serię – tyle że było to dwa lata przed jej zapowiedzią.

X. A w edytorze ten blok zwany jest wciąż Twitterem…

Ambitnie nazwany VIDIYOLAND zawitał do tej popularnej gry w listopadzie 2021 – długo po zapowiedzi zakończenia serii. Gracze mogli tam pobawić się na scenach odpowiadającym minifigurkom VIDIYO, połazić po labiryncie, zbierać klocki i ogólnie eksplorować wyspę. Dodatek otrzymał również aktualizację – i nie znalazłem informacji, co stało się z nim dalej.

Jest to o tyle dziwne, że chyba nigdy LEGO nie miało partnerstwa z grą komputerową, która nijak wtedy miała się do ich produktów, i którego jedynym efektem (na tamten moment, teraz się okazuje, że dostaniemy całą serię) była mapa o tematyce upadającej serii, gdzie nie występowała nawet minifgurka. Było to dziwne.
Ale chyba nic nie pobije szaleństwa, jakim było coś nazwane L.L.A.M.A. – tak to się pisze. A był to piosenkarz.

Myślicie, że on coś w tym hełmie widział?

Szczerze, to nie rozumiałem tego totalnie, kiedy serię zaprezentowano, i wciąż nie jestem pewien, czy piszę tu prawdę. Z tego, czego się dowiedziałem (a resztę sobie wydedukowałem), L.L.A.M.A. był swego rodzaju kompozytorem, który podpisał umowę z LEGO i który miał być głównym elementem marketingu VIDIYO. Nie mam pojęcia, jak gość wygląda, bona każdym możliwym zdjęciu nosił dosyć absurdalną maskę lamy – to był znak rozpoznawczy tego piosenkarza, a także głowa minifigurki Bandmate Party Llama – opartej właśnie na tym człowieku.

Uderzające podobieństwo

Lama występowała w większości reklam nowej serii, a co się okazuje, kompozytor dostał ofertę na zrobienie jednej piosenki w ramach kampanii promującej nową tematykę – i zrobił, w partnerstwie z kolegami po fachu zwącymi się NE-YO i Carmen DeLeon. Nie mam pojęcia, jak to wszystko wymawiać, ani nie słyszałem nigdy o tych dwóch ludziach, ale mniejsza z tym. ,,Shake”, czyli utwór, będący wynikiem tego całego zamieszania, możecie zobaczyć tutaj:

No i nie wiem, co by o tym myśleć – nigdy nie byłem klientem docelowym tej serii, na muzyce się nie znam, a więc po prostu zostawię ocenienie tej piosenki tym, którzy coś wiedzą i będą potrafić zidentyfikować ten gatunek.

Co tu się dzieje?

Czyli – wyraziłem się dość zawile – LEGO zapłaciło jakiemuś piosenkarzowi, aby stworzył utwór i grał kluczową rolę w promocji VIDIYO, tworząc nawet na jego podstawie minifigurkę – chociaż nie jest pewne, co było pierwsze.
Pewne jest jednak to, że ten cały chaos nie zmienił bezsensu pierwszej fali.

I wreszcie poczuli rytm

Druga fala była okazją, aby zepchnąć serię na właściwe tory. I, wciąż jestem zaskoczony, udało im się to. 1 czerwca 2021 na półki sklepowe zawitało siedem nowych zestawów, które naprawiły największy błąd VIDIYO – bawialność.
Zestawy marcowe łatwo było omówić – cóż, sześć identycznych, prostych pudełek i seria minifigurek. Lato przyniosło jednak konstrukcje, na temat których można było powiedzieć coś więcej. Były tam, owszem, dwa kolejne BeatBoxy do Fantasty Folku i Monster Metalu, ale główną rolę odegrał zupełnie nowy element do zabawy w aplikacji – sceny.

Koncept był taki – buduje się konstrukcję, ustawia się na niej Bandmatesy, a następnie skanuje. Wtedy budowla zostaje sceną, na której minifigurki mają występować – a obrotowe elementy pozwalały zmieniać cyfrowe środowisko – tło i głośniki. No i tak powinno być od początku.

Nie tylko nowe zestawy dały więcej funkcji aplikacji (których niestety nie miałem okazji przetestować, nie kupiłem nic z nowej fali), ale także oferowały nareszcie coś do zbudowania, i, przede wszystkim, do zabawy.

Weźmy sobie na przykład według mnie drugą najsłabszą ze scen – K-Pawp Concert (LEGO z niewiadomych powodów wciąż korzystało z angielskich nazw). Za 220 złotych otrzymywaliśmy naprawdę bardzo ładną budowlę przedstawiającą, cóż, koncert, wraz z elementem BeatBoxu do startu nagrywania, zestawem BitBitów, trzema fantastycznymi minifigurkami i wyposażonymi kulisami.

No i nareszcie są tu jakieś detale!

Można to było wstawić sobie do miasta i dobudować miejsce dla widowni, albo po prostu odgrywać tu scenki – a wszystko to było bardzo ładnie wykończone.

Inny przykład, Robo Hip-Hop Car, naprawdę bardzo ładny low-rider, który może był trochę nielogiczny, ale naprawdę cieszył oko. Do tego dostaliśmy tu jedną z najlepszych minifigurek w całej serii – a to za 130 złotych, co było uczciwą ceną.

Był jeszcze Punk Pirate Ship, który może nie był najbardziej opłacalnym zestawem w swojej cenie trzystu złotych katalogowo, ale zawierał naprawdę wybitny zestaw minifigurek, sporo detali, i do tego konstrukcja po prostu cieszyła oko.

No i flagowy zestaw – The Boombox. Naprawdę, nie mając go tutaj, trudno mi znaleźć jakieś wady. Przegenialne figurki, naprawdę ciekawy koncept, sporo funkcji bawialnych i ruchomych elementów, cała część za kulisami, no i możliwość złożenia tego w radio. Wygląda to świetnie, i w sumie żałuję, że tego zestawu sobie nie kupiłem na jakiejś promocji. Potem jednak… pojawił się komunikat od LEGO.

Przedwczesna śmierć

27 lipca zaczęły się szerzyć dziwne plotki o anulowaniu VIDIYO. Było to na tyle nietypowe, że w tamtym momencie seria była dostępna przez zaledwie cztery miesiące – a jednak, LEGO jeszcze tego samego dnia opublikowało komunikat.

,,Widzieliśmy pozytywną reakcję odnośnie premiery, ale otrzymaliśmy też informację zwrotną od ludzi, że możemy uczynić doświadczenia z aplikacji, BitBitów, muzyki i minifigurek jeszcze rostrze. Tak więc razem z Universal Music Group opracujemy parę nowych pomysłów przez 2022, aby zaprezentować nowe doświadczenia z zabawy w 2023 i dalej”.
Firma poinformowała też, że zestawy będą dostępne do końca następnego roku, a przez jeszcze jeden będą aktualizować aplikację z nowymi zadaniami. Tyle dobrego.

Chaos, jakim był rynek wtórny

Mam parę teorii na temat tego, dlaczego seria upadła, ale najpierw trzeba wspomnieć o jednej bardzo ważnej kwestii – rynku wtórnym, czyli wszelkich Allegrach, Amazonach, Smykach, Media Expertach, Bricklinkach i ogólnie sklepach internetowych i fizycznych nienależących do LEGO. I to najlepiej pokazuje, jak drogie te zestawy były.

(Wszystkie wykresy pochodzą ze strony Promoklocki.pl)

Na przykład Bandmates – ich cena w jednym momencie spadła do pięciu złotych, czyli zaledwie 25% ceny katalogowej. Chociaż to nic w porównaniu z BeatBoxami z pierwszej fali – w grudniu 2021 można było je kupić za 9,99 złotych, czyli 10% ceny katalogowej. W takiej cenie był to naprawdę opłacalny zestaw.

Zestawy z czerwca trzymały się trochę lepiej, chociaż również doświadczaliśmy ogromnych spadków w cenach. The Boombox dzień przed premierą kosztował już sto złotych mniej, a obecnie można go dorwać za połowę ceny – po niemalże trzech latach!
Inne zestawy potrafiły również spaść do 20% ceny katalogowej i nawet niżej, z zestawami dwukrotnie droższymi od BeatBoxów szybko prześcigającymi ich cenę katalogową.
Pora jednak wspomnieć o tak zwanym słoniu w pokoju, jeśli tak się w ogóle po polsku mówi – drugiej serii Bandmates, a zarazem ostatnim zestawie VIDIYO. Jeśli o nim nigdy nie słyszeliście, to się nie dziwię – nie był dostępny w Polsce.

No, może dało go się przez chwilę zakupić bezpośrednio od LEGO, ale jego dystrybucja była tak ograniczona, że przez wiele miesięcy nie było go tu nigdzie.
Był to jedyny zestaw z VIDIYO, w który warto było inwestować – bo, jak widać, ci, którzy chcieli sprzedać inne konstrukcje po latach z zyskiem – cóż, będą musieli trochę jeszcze poczekać.

To co poszło nie tak?

Wszystko?

Przede wszystkim, aplikacja była niedopracowana, nudna, a jej najważniejsza funkcja działała tak sobie. Same zestawy z pierwszej fali były również strasznie nietrafne, nie tylko cenowo, ale i również zabawowo. To, co powinni byli zrobić, to wypuścić te sceny (które, finalnie, nie były takimi złymi zestawami) od razu na starcie, a ceny BeatBoxów zmniejszyć do, powiedzmy, trzydziestu złotych – wtedy jeszcze miałyby one sens.

Nazwy sugerowały zamek Monster Metalu, skatepark Dinosaur RandB (czymkolwiek by się to okazało), powóz czy paradę Tropicon – takie zestawy mogłyby spokojnie tą serię uratować. Wystarczyło by wyciąć po prostu BeatBoxy z całości i mielibyśmy dużo lepszą serię, która mogłaby spokojnie poczekać jeszcze rok gdzieś w LEGO Campus, aby deweloperzy dopracowali aplikację.

Same postacie Bandmates miały ogromny potencjał, co widać na grafikach promocyjnych i zakulisowych zdjęciach dla mediów. Z samych okładek albumów kawałek wyżej i obrazu pokazującego prototypy głośników na tle plakatów można wywnioskować więcej, niż z całej reszty serii. Historia mogłaby tu być – a tak, aby dogrzebać się do tych naprawdę czadowych obrazów (które swoją drogą mogą przedstawiać nieopublikowane zestawy) trzeba przekopać pliki dołączone do premiery LEGO.
Chodzi mi tylko o to, że materiał na dobrą serię tu był, i LEGO mogłoby zrobić z tego dużo większy sukces, gdyby bardziej dopracowało tematykę. Tak jednak się nie stało, i mam teorię, dlaczego.

Pora na teorię spiskową!

Uwielbiam te momenty w moich artykułach – teorie. I mam chyba pomysł podparty różnymi dowodami, dlaczego seria wyszła tak, jak wyszła.
Wszystko zaczęło się od tego jednego obrazka, który znalazłem szukając informacji do tego wpisu.

Pochodzi ono z Tweetu (Iksu? Postu? Elon, jak to teraz nazywać?) LEGO opublikowanego około tydzień po premierze serii. Pokazuje ono bardzo wczesne koncepty VIDIYO, pochodzące z 2018. Widzimy na nich wizję tego, jak ma wyglądać aplikacja, i pierwszy prototyp BeatBoxu, który wcale nie jest zbyt daleko od tego, co dostaliśmy.

Różne koncepty i materiały, które stworzyli projektanci do pirackiego statku.

Dziwną rzeczą jest jednak ta data: 2018. W końcu współpraca między LEGO I Universal Music Group została zawarta dopiero w kwietniu 2020, prawda? Cóż, myślę, że Duńczycy zaczęli pracować nad tym pomysłem dużo wcześniej, może nawet pod koniec 2016 czy 2017, skoro rok później mieli już dokładny pomysł jak wyglądać będzie BeatBox, który okazał się bardzo bliski finalnemu produktowi. Sądzę, że UMG było tylko partnerem, z którym albo już wcześniej chcieli się dogadać, albo dla którego mieli wiele alternatyw, i papiery leżały na stole długo przed tą datą 27 kwietnia.

Nie widzieliśmy jeszcze żadnej z figurek czy modeli z tego plakatu – czyżby była to zapowiedź niewydanych zestawów?

Cofnijmy się więc teraz o dwadzieścia tysięcy znaków (ten tekst jest zdecydowanie za długi), do samego początku i mojego wspomnienia o katastrofie z Hidden Side. Jeśli w 2018 LEGO miało pierwsze prototypy VIDIYO, to w kwietniu, niedługo przed upadkiem serii większość zestawów była pewnie wstępnie opracowana, graficy pracowali nad pudełkami, a deweloperzy walili w klawiatury swoich MacBooków pisząc pierwszy skrypt aplikacji.

A tutaj prototypy z cukierkowego zamku

W momencie podpisania umowy duński gigant zapewne już wiedział o tym, że Hidden Side długo nie pożyje, ale nie chciał marnować swojej pracy i porzucić cały pomysł. Uważam też, że UMG mogło trochę naciskać na nich z terminem – albo sami postawili sobie bardzo nierealistyczne terminy lub po prostu nie chciało im się robić aplikacji, skoro wiedzieli, że VIDIYO nie przetrwa długo.

Koncert bardzo się nie zmienił podczas projektowania

Tak, uważam, ze LEGO wiedziało o końcu, jaki miał spotkać tą serię od samego początku. I w końcu po prostu zauważali, że całość nie zgadza się z ich hasłem, że ,,Tylko najlepsze jest wystarczająco dobre”, i całość porzucili zaledwie po pół roku.

2024.

Wróćmy jeszcze na chwilę do tego ogłoszenia LEGO – firma zapowiedziała, że będzie kontynuować współpracę z UMG przez jeszcze długi czas, chcąc zaprezentować coś wraz z nimi w 2023 lub 2024. Cóż, 2023 już minął i nie wiemy nic, więc albo LEGO się poddało, albo następca VIDIYO nadchodzi i otrzymamy go już naprawdę niedługo – i choć nie kryje się pod nazwami kodowymi Buffalo czy Bright, z pewnością dostaniemy wkrótce pewnego rodzaju następcę.

Uff, to był dopiero długi wpis – napisanie, zrobienie reaserchu i edycja tego artykułu zajęła mi spokojnie ze dwa miesiące, więc mam nadzieję, że to doceniliście. A teraz… muszę odpocząć.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top